Wioślarz Marek Kolbowicz (AZS Szczecin) już po raz piąty wystąpi w igrzyskach. Po raz pierwszy jednak nie będzie mieszkał w głównej wiosce olimpijskiej w Londynie. Wioślarze, a także kajakarze rywalizować będą na torze regatowym w Eton, oddalonym ok. 50 km od Parku Olimpijskiego. Dlatego też organizatorzy zakwaterowali sportowców w Royal Holloway College w Egham, położonym o 20 minut drogi autobusem od toru. W przeciwnym razie zawodnicy z wioski położonej na Stratford, jechaliby w jedną stronę ponad półtorej godziny. - Szkoda, że nie jesteśmy razem z innymi sportowcami, tak jak to miało miejsce w poprzednich igrzyskach. A tak oglądami te same 'mordki' jak w zawodach Pucharu Świata czy mistrzostwach globu. Może tylko ładniej jesteśmy ubrani. Pokoje są ładne, z internetem, tyle że bez radia i telewizji - zaznaczył 41-letni Kolbowicz.
Jak dodał, właśnie wioska olimpijska jest tym wyjątkowym i charakterystycznym elementem dla igrzysk. O jednym czasie i w jednym miejscu spotykają się wszyscy sportowcy. - No może oprócz żeglarzy, lecz oni prawie zawsze mieli 'przechlapane'. Ale faktycznie, jest to okazja aby lepiej się poznać. A tak z siatkarzami otrzymaliśmy razem nominacje i tyle się widzieliśmy. Jutro w wiosce jest wciągnięcie biało-czerwonej flagi na maszt, ale jak mamy spędzić w autobusie ponad trzy godziny, to raczej nie wchodzi to w rachubę - wspomniał.
Mistrz olimpijski jest rozczarowany skromnym menu w stołówce. Jego zdaniem posiłki pozostawiają wiele do życzenia. - Rano było na przykład angielskie śniadanie bez żadnego wyboru. Jaja na bekonie, i to z proszku, więc ich nie dotknąłem. Jestem trochę zniesmaczonym tym. Na poprzednich igrzyskach mieliśmy kuchnie świata. Naprawdę były smaczne, takie wysublimowane potrawy. A ja uważam, że zawody wygrywasz albo przegrywasz na stołówce. To ciekawa teoria, ale prawdziwa. W Pekinie mieliśmy pełen wybór, kuchnie świata - stwierdził.
źródło: Własne / PAP
|
|