Sędziowanie-parodia w Góralicach
W niedzielne popołudnie na boisku w Góralicach zmierzyły się miejscowy Zryw z Gryfem Nowielin. Lepszy w starciu okazał się gospodarz tego widowiska, choć trzeba przyznać, że piłkarze z Góralic wygrali ten mecz dzięki wielkiemu szczęściu i wymiernej pomocy sędziego Stanisława Dydyny z Myśliborza, choć gospodarzy za pracę sędziego nie sposób winić.
Wynik meczu otworzył już w 1. minucie jeden z piłkarzy Zrywu. Piłka odbiła się jeszcze od poprzeczki i wpadła do siatki bezradnego Damiana Kowalczyka. Na szczęście dla przyjezdnych już dwie minuty później był remis 1:1. Przy piłce znalazł się kapitan Gryfa Robert Betyna i uderzył ją tak, że ta wpadła za kołnierz bramkarzowi gospodarzy. W pierwszej połowie więcej bramek nie oglądaliśmy, choć sytuacji nie brakowało. Lepiej prezentowali się goście, ale nie potrafili tego udokumentować. W dobrej sytuacji znalazł się Ireneusz Tyrajski, ale jego uderzenie głową minęło światło bramki Zrywu.
Prawdziwe 'widowisko' zaczęło się dopiero w drugiej połowie meczu, a głównym jego sprawcą był arbiter tego spotkania pan Stanisław Dydyna pochodzący z Myśliborza. Tak fundamentalnych i momentami wręcz kuriozalnych błędów, jakie on popełnił w przeciągu całych 45 minut drugiej części gry chyba mało kto mógł się spodziewać. Jednym z takich było niepodyktowanie rzutu rożnego po świetnej paradzie wspomnianego wcześniej Kowalczyka. Co prawda wcześniej młody golkiper z Nowielina sam się nie popisał przepuszczając pod nogami futbolówkę, którą dobił jeden z napastników miejscowej drużyny.
10 minut było już 3:1 dla gospodarzy. Czerwono-zieloni nie mieli już nic do stracenia i rzucili się do odrabiania strat. Ta sztuka mogła się udać, gdyby trochę większą wiedzę posiadał pan Dydyna. Po lewej stronie boiska piłkę od obrońców otrzymał napastnik Gryfa. Piłkarz wychodził już sam na sam z bramkarzem miejscowych i w tym momencie sędzia przerwał grę, ponieważ na murawie leżał jeden z zawodników gospodarzy. Oczywiście piłkarzowi nic się nie stało i po chwili wstał o własnych siłach, a w dodatku przez dłuższą chwilę spierał się z arbitrem czy ma w ogóle opuścić boisko. Wszystko byłoby w jak najlepszym porządku, gdyby zawody zostały przerwane znacznie wcześniej lub nieprzerywane w ogóle, bo takiej potrzeby w istocie rzeczy nie było. To był jednak i tak dopiero początek kabaretu, jaki sprezentował obu ekipom tego dnia ten pan biegający z gwizdkiem. W 66. minucie zgodnie z przepisami bramkę kontaktową zdołał strzelić bardzo aktywny tego dnia Radosław Rudziński. Przynajmniej raz za faul na nim należała się żółta kartka rywalowi. Gra się jeszcze zaostrzyła, ale zapanować nad tym faktem nie potrafił rozjemca tych zawodów, co chwilę dyktując faule w drugą stronę niż powinien był pokazać. Dziwnym było również niedostrzeżenie ręki piłkarza, który stał raptem kilka metrów dalej. W 73. minucie spotkania żółtą kartkę otrzymał Krzysztof Dziwiszek. Upomnienie było jak najbardziej słuszne, a spowodowane niezbyt miłymi słowami na temat pracy pana Dydyny. Zdziwienie działaczy klubu z Nowielina wzbudziło dopiero późniejsze uzasadnienie kary nałożonej na zawodnika. W protokole można było przeczytać, że Dziwiszek podstawił nogę przeciwnikowi i spowodował jego upadek, co jest oczywiście zupełną nieprawdą, bo w takiej akcji nie uczestniczył. Szczyt sędziowania nastąpił w 87 minucie. Bardzo dobrze w polu karnym znalazł się wspomniany wcześniej Dziwiszek. Uderzył piłkę na tyle precyzyjnie, że ta wpadła do bramki lądując w samym jej okienku. Mimo, że piłka zatrzepotała w siatce pan prowadzący nakazał dalszą grę. Na boisku dało się słyszeć jedynie śmiech i krzyki działaczy na ławce rezerwowych. Nie uznać tak ewidentnej bramki po prostu nie sposób. Jak widać zdarzają się jednak rzeczy niemożliwe. Chwilę potem błąd w drugą stronę. W polu karnym faulował obrońca przyjezdnych, ale zamiast karnego dla gospodarzy… faul dla gości. Słowem kuriozum goniło kuriozum. Po meczu sędzia przyznał, że dawno nie zdarzyło mu się popełnić tylu błędów w jednym spotkaniu, a co do nieuznanej bramki to stwierdził, że jej nie widział, bo stał za daleko i po spotkaniu zapyta się bramkarza gospodarzy czy faktycznie padł gol czy też nie… Tych słów już chyba nie potrzeba dalej komentować. Podsumowując, gra na boiskach B-klasy to tylko sport dla przyjemności, ale przy takiej pracy panów, którzy mają być 'niewidoczni' uderza w tę piękną zgoła ideę.
ďż˝rďż˝dďż˝o: własne
relacjďż˝ dodaďż˝: kempes7 |
|