Znów poczułem zapach szatni
Mecz zawodników Pogoni Handball Szczecin z AZS Bydgoszcz będzie wydarzeniem weekendu w Szczecinie. Stawka dla naszego klubu ogromna, a o sukcesie mogą przesądzić doświadczeni zawodnicy. Jednym z nich jest Rafał Biały, który niedawno wrócił do gry, choć był już nawet trenerem zespołu
Późną jesienią kolejny raz zdecydował się pan wrócić do gry. Czemu? -Wyszło to naturalnie, bo związany z drużyną jestem już ponad 20 lat, byłem też do niedawna trenerem. Nie potrafiłem - podobnie jak paru innych kolegów - tak definitywnie odejść. Brakowało mi tego, postanowiłem przyjść na jeden trening, później chciałem na dwa. Okazało się, że mogę być przydatny, choć nie zakładałem powrotu do ligowego grania. Tyle że ten klub i zespół leży mi na sercu, grałem w ekstraklasie i I lidze. Jak usłyszałem, że jeszcze mogę pomóc, to - przyznaję - dowartościowałem się i postanowiłem znów spróbować.
Kilka lat temu już słyszałem, że w drużynie mężczyzn podpisywane są tzw. kontrakty dożywotnie. Aż tak dobra jest atmosfera, aż tak duże przywiązanie do szczypiorniaka?
- Jest w tym dużo prawdy. Tworzymy super zespół i nie chodzi tylko o sam sport, ale i współpracę poza boiskiem. Nie chodzi mi o wspólne imprezowanie, ale jesteśmy też powiązani biznesowo, każdy drugiemu stara się pomagać. Tworzymy fajne grupy, ale nie w zespole, tylko w 'prywatnym' życiu. Kiedy wszedłem do szatni po paru latach przerwy jako zawodnik, znów poczułem - i mówię to górnolotnie - zapach szatni, kumpelską więź w drużynie. Ciężko od tego odejść. Kiedyś na 30-latka mówili, że jest już stary i blokuje miejsce młodym. Sam - jak byłem młody - tak myślałem. Dziś nie chcę nikomu blokować miejsca, mnie interesuje rozwój talentu Radka Wolskiego (rezerwowy kołowy - red.), dobra gra Seby Smuniewskiego (kapitan, też kołowy - red.). Chcę pomóc, na ile mogę, bo na pewno nie mogę grać na pełnych obrotach całego meczu, ale przy okazji gry - czerpię z tej niesamowitej atmosfery w ekipie. Nie miał pan obaw? Z jednej strony kłopoty zdrowotne, z drugiej - poprzedni powrót do Parii Szczecin był nieudany, bo zespół spadł. - Powiem tak - to były dwa różne powroty. Wtedy zgodziłem się wrócić, bo wszyscy mówili, bym pomógł. Nie byłem przygotowany, źle podszedłem, była presja. Teraz jeszcze większe mam kłopoty z kolanami, w których pełno jest części zamiennych. Ale jeszcze większe zmartwienia mam związane z sercem. Jestem pod stałą opieką kardiologiczną, moje treningi, występy są monitorowane, dozowana ilość wysiłku. Dużo myślałem, brałem pod uwagę zdanie rodziny, a przecież mam dwójkę dzieciaków - jeden syn gra w SMS Gdańsk, drugi jest 10-latkiem i potrzebuje ojca. Powiedziałem jedno w klubie - pomogę, gdy będę mógł, ale jak stanę przed dylematem - gdzie jestem bardziej potrzebny - to wybiorę synów lub swoje zdrowie. Na razie wszystko udaje się połączyć. Zdrowotnie są oczywiście problemy, jednak muszą być, gdy dziadek wraca na boisko. Zdrowia się nie da oszukać. 7 lat to duża przerwa. Młodzi rywale komentują złośliwie? Co im pan wtedy mówi - że gra dla przyjemności czy jednak chce coś jeszcze osiągnąć? - Ja nie chcę nikomu i sobie nic udowadniać. To, co miałem do udowodnienia - zrobiłem to wiele sezonów temu. Komentarze młodszych zdarzają się, ale np. przepiękna była dla mnie sytuacja sprzed dwóch lat w Bydgoszczy. Ktoś z zawodników źle się do mnie - trenera - odniósł, a jego trener wyrzucił go, bo w ten sposób uczył szacunku dla szkoleniowca, byłego reprezentanta. To pojedynczy przypadek, ale na złośliwości reaguję uśmiechem. Ciężko mi tak spokojnie reagować, bo dużo ludzi zna mój wybuchowy charakter. Ale i ja nabieram spokoju - sam sobie się dziwię. Koledzy z drużyny są ze mną, a jak pojawią się żarty, to tylko zmobilizują. Słyszał pan teorię, że pana powrót miał umocnić pozycję brata Pawła, który jest liderem zespołu i prezesem klubu jednocześnie? - Kompletna bzdura. Paweł był zdecydowanie przeciwny mojemu powrotowi ze względów zdrowotnych, proponował tylko rekreacyjne uczestnictwo w zajęciach. Zdecydowałem inaczej, a mu w niczym nie muszę pomagać. Drużyna wie, jak mocno potrzebuje jego, a Paweł świetnie też daje sobie radę z prezesowaniem. Dawno nie było tak dobrej sytuacji organizacyjno-finansowej, ale nie na stanowiskach mu zależy. Jeśli ktoś chce pociągnąć Pogoń dalej - pewnie Paweł szybko by ustąpił. Druga rzecz - Paweł ma taki charakter, że jakby zobaczył, że jego pozycja słabnie, to pierwszy by odszedł. Zresztą ja nie jestem w zarządzie, na prośbę trenera Czyża zgodziłem się na początku sezonu zostać menedżerem, ale wtedy nie było tematu mojego powrotu do gry. Kto więc namówił na granie? - Obaj szkoleniowcy - trener Ryszard Czyż z trenerem Sławomirem Fogtmanem. Pierwsze treningi - katastrofa, bo podszedłem do nich jak małolat i skończyło się problemami z sercem. Później było już spokojnie, wiedziałem, jakie warunki mam spełnić. Gdy przyszedł do mnie Sebastian Smuniewski, nasz charyzmatyczny kapitan i paru innych kolegów, i mówili 'chłopie, pomóż', to nie mogłem już odmówić. Pierwszy mecz w Bydgoszczy - emocjonalnie trudny, skończyło się porażką, ale później grałem i jakoś to wychodzi. Jestem do dyspozycji. Podkreślę jednak, że rodzina była przeciwna ze względu na zdrowie. Nie chcę, by wyszło, że jestem 'na finiszu', cztery mecze i koniec. Wiem jednak, że intensywniejszy wysiłek może oznaczać kłopoty z sercem. I to był największy strach przed powrotem. Trudno było porozumieć się z trenerem Czyżem? To pan odpowiadał trzy lata za zespół. - Dogadaliśmy się błyskawicznie. Jak ja byłem trenerem - trzymałem się zasady, że słuchałem opinii, podpowiedzi, ale nikt nie mógł mi się wtrącać w prowadzenie zespołu. I trenerowi Czyżowi przekazałem drużynę i od tamtej pory nie odezwałem się na temat składu, gry, taktyki bez zapytania. Nie będę ingerował w jego pracę. To szkoleniowiec, który wprowadził mnie do seniorskiej gry. Mam szacunek do starszych osób, przełożonych, czyli ta nasza współpraca układać się powinna dobrze. Czy trener czuje dyskomfort? Pewnie nie, rozmawialiśmy wiele razy, zawsze konstruktywnie. Na pewno nie walczymy o pozycję w ekipie. A młodym powtarzam i strofuję, że do trenera to trzeba z szacunkiem. Nie miał pan ochoty wtrącić się Czyżowi, bo np. w meczu coś nie szło? - Jakbym powiedział, że nie, to ci, co mnie znają, skończyliby czytać wywiad. Wiadomo, że jestem impulsywny. Pewne rzeczy widzę inaczej i była jedna taka sytuacja, podpowiedziałem, ale pomysł trenera okazał się dobry i szybko sobie wyjaśniliśmy różnicę spojrzenia. On prowadzi - on decyduje. Nigdy niczego nie wymuszę. Jakbym się wtrącał - ma prawo mnie wyrzucić. Pogoń Handball awansuje? - Tak. Czeka nas ciężki mecz z Bydgoszczą, a później np. w Koszalinie, który nam nie leży, gwardziści pozytywnie mobilizują się na nas i męczymy się. I jeszcze Malbork, ale w 100 procentach wierzę, że awansujemy. Zbyt wiele wysiłku włożyliśmy w pracę - mam na myśli młodych i starych zawodników, ale i trenerów oraz pomocników - by teraz to zaprzepaścić.
�r�d�o: gazeta.pl
relacjďż˝ dodaďż˝: Voltair |
|